Dzisiaj jest 28 mar 2024, 17:57

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 103 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
Post: 28 lip 2009, 11:51 
Offline
gaduła
gaduła
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 cze 2008, 19:44
Posty: 318
Lokalizacja: Zgorzelec
Cytuj:
Tym, którzy dziwią się zachwytom nad grą Qyntela Woodsa proponujemy obejrzeć klip z jego najlepszymi zagraniami w PLK. Tym, którzy bez tego wiedzą, że Woods to znakomity zawodnik pozostaje delektowanie się.


Klipz najlepszymi zagranami Woodsa w plk:
http://probasket.pl/news/video-qyntel-w ... tape-29069

[ Dodano: Wto Lip 28, 2009 1:03 pm ]
Cytuj:
Pacesas szuka wzmocnieńPolskiKosz.pl | PLK | RJ | 28.07.2009, 13:05 | basketnews.lt


Ze składu Asseco Prokomu Gdynia z minionego sezonu na kolejne rozgrywki w ekipie Tomasa Pacesasa pozostało aż ośmiu zawodników, w tym MVP finałów, Qyntel Woods. Teraz litewski szkoleniowiec szuka wzmocnień za granicą. Spotkał się już nawet ze swoimi rodakami: Pauliusem Jankunasem i Simasem Jasaitisem.

Ważne kontrakty z mistrzem Polski mają już Polacy: David Logan, Adam Łapeta, Piotr Szczotka, Adam Hrycaniuk, Przemysław Zamojski oraz trzej Amerykanie: Ronnie Burrell, Daniel Ewing i Qyntel Woods. Wiadomo także, że w barwach Asseco Prokomu w nadchodzących rozgrywkach nie zobaczymy Filipa Dylewicza i Tyrona Brazeltona. Pierwszy porozumiał się już z włoskim Air Avellino, zaś amerykański rozgrywający nie chciał podjąć dalszej współpracy.

Przez ostatnie dwa tygodnie Tomas Pacesas przebywał w Stanach Zjednoczonych, gdzie brał udział w Ligi Letniej. Nieoficjalnie był jednym z asystentów w San Antonio Spurs. Teraz Litwin zamierza skompletować całą kadrę swojej ekipy. Wciąż ważą się losy Pata Burke'a. Na jego miejsce może przyjść jeden z zawodników, których Pacesas miał okazję oglądać za oceanem: - Trudno wymienić w tej chwili konkretne nazwiska, ale chcę, aby grał u nas przynajmniej jeden zawodnik z Ligi Letniej.

Litwin spotkał się także niedawno ze swoimi rodakami: Pauliusem Jankunasem i Simasem Jasaitisem, by porozmawiać o ewentualnej współpracy. Jankunas (25 lat, 203 cm) w poprzednim sezonie grał w Żalgirisie Kowno. W rodzimej lidze notował średnio 15.4 punktu i 7.7 zbiórki. Z kolei Jasaitis (27 lat, 202 cm) grał ostatnio w Joventucie Badalona. W barwach tego zespołu w Eurolidze miał średnio 9.3 punktu, 2.8 zbiórki i 1 asystę.

- Nie przedstawiliśmy jeszcze tym koszykarzom konkretnych ofert. Były to tylko gładkie rozmowy i krótkie zapytania, czy byliby zainteresowani grą w Asseco Prokomie. Obaj nie dali jeszcze żadnej odpowiedzi, ponieważ wszystkie szczegóły trzeba skonsultować z ich agentami. Na tę chwilę sprawy właściwie nie ma - tłumaczy Pacesas.


za: http://polskikosz.pl/news/19864


Ostatnio zmieniony 28 lip 2009, 12:04 przez fan turowa, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 28 lip 2009, 12:14 
Offline
pismak
pismak
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 lip 2009, 10:06
Posty: 401
Lokalizacja: Zgorzelec
Na klipach i DJ Mbenga wychodzi mocno...


Prawda jest taka zę aby stwierdzić czy ktoś jest dobry czy nie należy oglądnąć jego kilka meczy. Woods pokazał kilka razy na co go stać i że ma wielkie umiejętności, ale czasami jest niewidoczny na boisku. Dla tego nie należe do tych co ciągle o jego grze mówią "och" i "ach", ale przyznam sie że czasem zdarzało mi sie otworzyć szerzej oczy po jego akcjach. Także też należy do tych co sie dziwią takiemu wysławianiu Woodsa, bo nie jest przecież żadnym bogiem, jest bardzo dobrym zawodnikiem, prawdopodobnie najlepszym w naszej lidze, ale w lepszej lidze przy bardzo dobrym obrońcy już taki mocny by nie był.

Czuje zażenowanie taką wypowiedzią

Cytuj:
Tym, którzy bez tego wiedzą, że Woods to znakomity zawodnik pozostaje delektowanie się.


Delektowanie sie? Równie dobrze moge sobie odpalić klip z kimś z NBA :roll:


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 03 sie 2009, 9:37 
Offline
pismak
pismak
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 sty 2009, 14:55
Posty: 489
Lokalizacja: ZgOrZeLeC
Cytuj:
Asseco Prokom żólto-niebieskimi

Nowa siedziba klubu mistrza Polski, przynosi też zmiany barw klubowych. Asseco Prokom Gdynia zagra w kolorach żółto-niebieskich.

Przenosiny mistrza kraju do Gdyni przyniosło wiele kontrowersji. Szczególnie nieprzychylni takiemu pomysłowi byli kibice z Sopotu, miasta w którym klub odnosił sukcesy. Zadaecydowała na pewno hala, przez co Prokom, nie będzie musiał zmieniać miasta na mecze Euroligi.


W lidze zagra również Trefl Sopot, który spełnił wymagania władz plk i przystąpi do rozgrywek . Trefl Sopot zagra w starych barwach czyli: żóltych i czarnych.
Obie drużyny porozumiały się także w sprawie tytułów mistrza kraju. Zarówno zespoły Z Gdyni jak i Sopotu będą mogły legitymować się dotychczasowymi tytułami klubu.
Barwy żółto-niebieskie, to także w wypadku Prokomu ukłon w stronę kibiców Arki Gdynia, klubu piłkarskiego. Działacze liczą, że kibice piłkarscy zawiatają do hal koszykarskich i będą wspierać Asseco Prokom Gdynia.

http://www.kosz.sport24.pl/news/show/99 ... iebieskimi


Cytuj:
Marma Polskie Folie S.A. sponsorem strategicznym Znicza Jarosław!

Marma Polskie Folie S.A. została sponsorem tytularnym Znicza Jarosław. Firma ta specjalizuje się w produkcji folii budowlanych, ogrodniczych oraz przemysłowych.

Umowa z jarosławskim klubem została podpisana w piątek. Dzięki niej, a także uchwale Rady Miasta Jarosławia z czwartku Znicz zdobył gwarancje budżetowe wynoszące 2 mln zł. Marma Polskie Folie S.A. znana jest przede wszystkim ze sponsoringu żużlowej Stali Rzeszów, a także Reprezentacji Polski żużlowców.

Już dziś do PLK zostanie przefaksowana umowa, a w najbliższą środę, kiedy prezes Janusz Wierzbowski powróci z urlopu, działacze Znicza, na czele z Romanem Śliwińskim wybierają się do Warszawy na rozmowy. Włodarze klubu z nad Sanu liczą, że koszykarskie władze przyznają im licencję, jednocześnie zapewniają, że proces sądowy to ostateczność. Wiadomym jest, że umowa z Marmą obowiązywać będzie tylko wtedy jeśli Znicz wystąpi w ekstraklasie, jeśli PLK odrzuci odwołanie praktycznie uśmierci koszykówkę w Jarosławiu.

Zarówno Znicz jak i pozostałe odrzucone kluby, mogą dochodzić do swoich praw w sądzie, ponieważ Ustawa o Sporcie Kwalifikowanym (art. 6 ust.7) mówi że klub może po prostu złożyć wniosek o wydanie licencji do związku i ten nie ma prawa odmowy.

Jeśli Znicz Jarosław zagra w ekstraklasie trenerem nadal będzie Dariusz Szczubiał i to on będzie odpowiedzialny za budowę składu. Na pewno wszyscy z miłą chęcią widzieliby Tomasza Celeja ponownie w koszulce Marmy Znicza , ten jednak podpisał umowę ze Startem Lublin, ale z klauzulą, że może ją rozwiązać i powrócić do Jarosławia, na co sympatycy basketu z miasta nad Sanem liczą.


http://www.kosz.sport24.pl/news/show/99 ... a-jaroslaw

[ Dodano: Pon Sie 03, 2009 11:24 am ]
Cytuj:
PLK. Licencje nie przyznane bezprawnie

PRZEGLĄD PRASY. - Cały proces licencyjny był niezgodny z prawem, bo PLK nie uchwaliła regulaminu na nowe rozgrywki, co jest jej obowiązkiem - czytamy w "Przeglądzie Sportowym".

Prezes Polskiej Ligi Koszykówki Janusz Wierzbowski 15 lipca odrzucił aż sześć klubów zgłoszonych do rozgrywek (Atlas Stal Ostrów Wlkp., Banki BPS Basket Kwidzyn, Polonia Warszawa, Polonia 2011 Warszawa, Stal Stalowa Wola i Sokołów Znicz Jarosław). - To przełom, uderzyliśmy pięścią w stół - mówił wtedy Sport.pl prezes PLK Janusz Wierzbowski, którego decyzję podtrzymała rada nadzorcza ligi, w której jest m.in. prezes Polskiego Związku Koszykówki Roman Ludwiczuk. - Wprowadzamy coraz wyższe standardy i cieszę się, że próbujemy je zachowywać - dodał.

Okazuje się, że liga tych standardów nie dotrzymuje. Proces licencyjny był niezgodny z prawem, bo edług Regulaminu Współzawodnictwa Sportowego PZKosz oraz Ustawy o Sporcie Kwalifikowanym PLK była zobligowana do uchwalenia nowego regulaminu rozgrywek. A tego nie zrobiła. Co więcej, zmiany w regulaminie podjęto w formie uchwał rady nadzorczej, a te według prawa nie są wiążące dla klubów.

W PLK panuje ogromny bałagan. W zeszłym tygodniu Komisja Odwoławcza PZKosz odrzuciła decyzje PLK w sprawie Stali Stalowa Wola, Polonii Warszawa oraz Polonii 2011 Warszawa. - W tych trzech przypadkach decyzja PLK została uchylona z przyczyn formalno-prawnych - mówił po decyzji szef Komisji Odwoławczej Michał Lesiński.

Szefowie wszystkich sześciu klubów, które w pierwszym etapie nie przeszły weryfikacji, według regulaminu PZKosz mają prawo do złożenia wniosku do związku o wydanie licencji i ten nie ma prawa im odmówić.


http://www.sport.pl/koszykowka/1,65031, ... awnie.html


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 03 sie 2009, 11:25 
Offline
gaduła
gaduła
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 cze 2008, 19:44
Posty: 318
Lokalizacja: Zgorzelec
Cytuj:
Letnie hity i kity w PLK - część I

Lato transferowe w Polskiej Lidze Koszykówki na razie nie raczy nas spektakularnymi transferami, ale działacze i trenerzy zapewne mają już różne koncepcje na skompletowanie składu. My proponujemy spojrzenie w przeszłość i wspomnienie najlepszych oraz najgorszych pomysłów w niedalekiej przeszłości.

Teoretycznie prościej skorzystać z graczy sprawdzonych na naszych parkietach w innych klubach zamiast sprowadzać zawodników, którzy jeszcze w Polsce nie występowali. To jednak nie zawsze się udaje. Na dowód lista 10 najbardziej nieudanych letnich klubowych zmian wewnątrzekstraklasowych w PLK po 2000 roku.

10. Oleg Kożeniec (Białoruś, środkowy) - 2002 rok ze Śląska Wrocław do Polonii Warszawa


Center ze Wschodu pojawił się w PLK w Czarnych Słupsk, gdzie grał bez fajerwerków, lecz imponował solidnością. To zaowocowało przenosinami do walczącego o mistrzostwo kraju Śląska Wrocław w połowie rozgrywek 2001/2002. W tym klubie był już tylko rezerwowym, ale i tak pomógł mu zdobyć tytuł. Przed kolejnym sezonem działacze stołecznej Polonii liczyli, że w zespole nieco słabszym od dolnośląskiego będzie ponownie odgrywał czołową rolę. Pomylili się, a Kożeniec rozstał się z Warszawą po czterech występach.

Statystyki w starym klubie - 7.5 pkt
Statystyki w nowym klubie - 3.0 pkt

9. Tomasz Wilczek (Polska, niski skrzydłowy) - 2000 rok ze Śląska Wrocław do Prokomu Trefla Sopot


W Sopocie bardzo chcieli pozyskać jednego z zawodnika mistrzowskiej ekipy Śląska. Bardzo interesowali się m.in. Maciejem Zielińskim, ale ostatecznie udało im się ściągnąć nad morze najmniej efektowny element pierwszej piątki wrocławian. Wilczek w Trójmieście kariery nie zrobił, a zanim Prokom zdobył pierwsze złoto, to zdążył pożegnać się z tym zespołem.

Statystyki w starym klubie - brak danych
Statystyki w nowym klubie - 4.1 pkt

8. Tomasz Świętoński (Polska, rozgrywający) - 2003 rok z Komfortu Stargard Szczeciński do Prokomu Trefla Sopot


W swoim rodzinnym Stargardzie Świętoński nie grywał dużo w ekstraklasie, ale był jednym z najbardziej utalentowanych młodych koszykarzy w kraju. Zdobył ze Spójnią mistrzostwo Polski juniorów starszych. W wieku 19 lat zapragnął go Prokom walczący wtedy jeszcze o pierwszy złoty medal. Świętoński dostał intratny kontrakt i przesiedział prawie całe najbliższe dwa sezony na ławce rezerwowych w Trójmieście. Nie rozwinął się tak jak można było się spodziewać, a jego historia jest w pewnym sensie przestrogą dla innych nastolatków.

Statystyki w starym klubie - 4.1 pkt
Statystyki w nowym klubie - 0.3 pkt

7. Rafał Bigus (Polska, środkowy)[/b] - 2001 rok z Prokomu Trefla Sopot do Zeptera Śląsk Wrocław


Już w sezonie 2000/2001 Bigus był krótko zawodnikiem Śląska, ale większość tamtych rozgrywek spędził w Sopocie, gdzie świetnie się odnalazł, a jego statystyki znacznie się poprawiły. Zrobiło to na tyle duże wrażenie na działaczach z Wrocławia, że zapragnęli go z powrotem u siebie. Nie był to dobry pomysł, bo w ekipie mistrza Polski znowu stał się obiektem żartów kibiców, którzy ze względu na często wypadającą mu z rąk piłkę nazywali go "Hot Potato" (Gorący Ziemniak).

Statystyki w starym klubie - 10.7 pkt
Statystyki w nowym klubie - 2.0 pkt

6. Srdjan Jovanović (Serbia, rozgrywający) - 2007 rok z Kotwicy Kołobrzeg do Polpaku Świecie


W zespole z Kołobrzegu był zmiennikiem, lecz bardzo przydatnym. Jedno z jego efektownych podań bez patrzenia pod nogami chętnie powtarzała telewizja. Zatrudniony przez rodaka Mihailo Uvalina w Świeciu miał pełnić podobną rolę, ale tym razem szło mu gorzej. W połowie listopada już go w Polsce nie było.

Statystyki w starym klubie - 6.2 pkt, 3.5 asysty
Statystyki w nowym klubie - 1.4 pkt, 0.1 asysty

5. Michael Ansley (USA, silny skrzydłowy) - 2005 rok z Wisły Kraków do Turowa Zgorzelec


Jeśli gdziekolwiek Big Mike pozostawił po sobie złe wrażenie podczas swoich występów w Polsce, to mogło się to stać tylko w Zgorzelcu. Ansley miał znakomity sezon w Krakowie zdobywając średnio ponad 23 punkty. W Turowie jego osiągnięcia były dwukrotnie mniejsze, ale nie grał fatalnie. Po trzech kolejnych wyjazdowych porażkach działacze postanowili jednak zrobić rewolucję kadrową. Pracę stracili Rafał Bigus, Maris Laksa, trener Mariusz Karol i właśnie Ansley. Ale nie na długo, bo wkrótce znalazł się w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie nikt zarzutów do niego nie miał.

Statystyki w starym klubie - 23.1 pkt, 8.0 zbiórki
Statystyki w nowym klubie - 11.3 pkt

4. Łukasz Wichniarz (Polska, rzucający obrońca) - 2008 rok z Górnika Wałbrzych do Stali Ostrów Wielkopolski


Wichniarz w Górniku mógł się wykazać. Należał do podstawowych opcji w ataku drużyny z Wałbrzycha, oddawał praktycznie dowolną liczbę rzutów i to także dzięki niemu doszło do dwóch sensacyjnych zwycięstw z późniejszym wicemistrzem Turowem Zgorzelec. Latem długo trwały jego negocjacje ze Stalą, ale ostatecznie zjawił się w Ostrowie. Grał słabo, nie zdobył punktu w oficjalnym meczu (bo spotkanie ze Śląskiem anulowano) i rozstał się z klubem w nieprzyjemnych okolicznościach.

Statystyki w starym klubie - 10.3 pkt, 4.7 zbiórki
Statystyki w nowym klubie - 0.0 pkt

3. Mladen Erjavec (Chorwacja, rozgrywający) - 2000 rok z Polonii Przemyśl do Czarnych Słupsk


W zespole z Podkarpacia był czołowym podającym całej ligi. Polonia co prawda nie miała oszałamiających wyników w przekroju całego sezonu, lecz także dzięki niemu sprawiła kilka niespodzianek. Erjavec dostał propozycję ze Słupska, gdzie budowano drużynę pod dowództwem trenera Bosko Bozicia z gromadą gwiazd jak Andrzej Pluta, Zdravko Radulović i Radosław Hyży. Z pierwszych pięciu spotkań przegrała jednak aż cztery, a szkoleniowiec z Bałkanów opuścił Czarnych. Podobnie stało się z chorwackim playmakerem, którego zastąpił efektowny Amerykanin God Shammgod.

Statystyki w starym klubie - 14.4 pkt, 5.8 asysty
Statystyki w nowym klubie - 6.6 pkt, 2.0 asysty

2. Donald Copeland (USA, rozgrywający) - 2008 rok z Polpharmy Starogard Gdański do Turowa Zgorzelec


Polpharma zajęła w sezonie 2007/2008 ostatnie miejsce w tabeli i gdyby nie "dzika karta" to spadłaby do pierwszej ligi. Ale Copeland był w tym zespole wyróżniającą się postacią i czołowym strzelcem ligi. W Turowie mial pełnić rolę rozgrywającego wraz Bryanem Baileyem, ale mimo kilku popisów strzeleckich należy ten transfer uznać za nietrafiony. Amerykanin doznał kontuzji i większość czasu spędził lecząc uraz.

Statystyki w starym klubie - 19.5 pkt, 4.6 asysty
Statystyki w nowym klubie - 12.3 pkt, 2.8 asysty

1. Patrick Okafor (Nigeria, silny skrzydłowy) - 2007 rok z Polpharmy Starogard Gdański do Anwilu Włocławek


W Polpharmie Okafor był najlepszym graczem PLK na swojej pozycji, a mecze kończące się double-double zdarzały się praktycznie co drugą kolejkę. Okazało się jednak, że w nieco lepszej ekipie przy większej konkurencji o minuty na parkiecie Nigeryjczyk nie umie sobie najwyraźniej poradzić psychicznie. Nie umiał pogodzić się z rolą zmiennika i momentami grał wręcz fatalnie, a jego zwody przestały być skuteczne.

Statystyki w starym klubie - 17.3 pkt, 7.2 zbiórki
Statystyki w nowym klubie - 5.9 pkt, 2.9 zbiórki

Po takiej liście niepowodzeń można zrazić się do "podkupywania" innych klubów. Ale korzystanie z graczy konkurencji nie zawsze jest błędem. Czasem kończy się bardzo dobrze, a oto 10 takich przykładów:

10. Wojciech Szawarski (Polska, rzucający obrońca) - 2000 rok z AZS-u Lublin do Stali Ostrów Wielkopolski


Przed sezonem 2000/2001 trener Stali Andrzej Kowalczyk zdecydował się na dwa transfery ze słabszych ekip - Artura Robaka i jednego z liderów lubelskich akademików Wojciecha Szawarskiego. Pierwszy zawiódł, drugi był bardzo dobrym zmiennikiem, a w ciągu kilku lat stał się najlepszym obok Andrzeja Pluty rzucającym obrońcą w PLK.

Statystyki w starym klubie - brak danych
Statystyki w nowym klubie - 8.6 pkt

9. Hernol Hall (USA, środkowy) - 2007 rok z Polpaku Świecie do Polpharmy Starogard Gdański


Kostarykańczyk w Polpaku należał do wieloosobowego zaciągu zagranicznego, który był tak duży, że jeden z przybyszów z innych krajów musiał siedzieć na trybunach. Później trafił do Polphamy, gdzie, mimo braku sukcesów drużyny, dał się poznać jako znakomity specjalista od zbiórek. W meczu z Turowem Zgorzelec miał ich aż 23 wyrównując rekord polskiej ekstraklasy.

Statystyki w starym klubie - 5.9 pkt, 3.4 zbiórki
Statystyki w nowym klubie - 10.2 pkt, 8.9 zbiórki

8. Eric Elliott (USA, rzucający obrońca) - 2003 rok ze Stali Ostrów Wielkopolski do Polonii Warszawa


Gwiazda Stali ściągnięta do Ostrowa w trakcie sezonu po kontuzji. To on spudłował w piątym meczu ćwierćfinału play-off w 2003 roku rzut, który mógł wyeliminować Polonię. Czarne Koszule awansowały, lecz reakcją działaczy z Warszawy była Amerykanina przeprowadzka na stolicy. Tam Elliott poprowadził zespół do dwóch brązowych medali, a także bardzo wiele nauczył Łukasza Koszarka, który wtedy zaczynał przygodę z PLK.

Statystyki w starym klubie - 17.9 pkt, 6.0 asysty
Statystyki w nowym klubie - 15.1 pkt, 5.5 asysty

7. Tomas Pacesas (Litwa, rozgrywający) - 2002 rok ze Śląska Wrocław do Anwilu Włocławek


Mało osób pamięta, że debiutanckim klubem Pacesasa w naszym kraju była Legia Warszawa. Tam jednak nie zabawił długo, bo skusił go Śląsk Wrocław, w którym będąc rezerwowym zdobył mistrzostwo Polski. Do Włocławka zabrał go ze sobą trener Andrej Urlep i była to świetna decyzja. Litwin jako podstawowa postać Anwilu poprowadził ten zespół do jedynego złotego medalu w historii.

Statystyki w starym klubie - 8.2 pkt
Statystyki w nowym klubie - 9.7 pkt

6. Ed O'Bannon (USA, silny skrzydłowy) - 2002 rok z Anwilu Włocławek do Polonii Warszawa


Słynniejszy brat Charlesa, który kilka lat wcześniej szalał w Śląsku Wrocław. W Anwilu było wiele gwiazd, a drużyna mimo to przegrała nawet rywalizację o brąz i zakończyła sezon poza podium. Trafił do Polonii, która nie mierzyła tak wysoko jak włocławianie, lecz też myślała o medalu. I znowu ekipa O'Bannona musiała obejść się smakiem zajmując zaledwie czwarte miejsce. Ale akurat jemu najmniej można było zarzucić.

Statystyki w starym klubie - 17.4 pkt
Statystyki w nowym klubie - 19.3 pkt

5. Dainius Adomaitis (Litwa, niski skrzydłowy) - 2000 rok z Anwilu Włocławek do Śląska Wrocław


Na Kujawach znalazł się niespodziewanie zastępując w listopadzie zwolnionego Marcusa Timmonsa. Od razu stał się czołową postacią Anwilu, ale w naszym kraju bardziej kojarzony jest ze Śląskiem. Dlaczego? Bo w 2000 roku był bohaterem głośnej przeprowadzki z ekipy wicemistrza do drużyny mistrzowskiej. We Wrocławiu pozostał przez trzy lata będąc czołowym niskim skrzydłowym PLK i zdobywając dwa tytuły najlepszej ekipy.

Statystyki w starym klubie - brak danych
Statystyki w nowym klubie - 11.7 pkt

4. Iwo Kitzinger (Polska, rzucający obrońca) - 2006 rok z Unii Tarnów do Polpharmy Starogard Gdański


Tarnowskie Jaskółki teoretycznie walczyły o utrzymanie, ale jako, że w lidze była wtedy słabiutka Noteć Inowrocław, to spaść raczej nie mogły. Mogli za to wykazać się jej zawodnicy, w tym Kitzinger, który grał nierówno, ale miał kilka dobrych występów. W Polpharmie stał się rewelacją sezonu, został uznany za największy postęp i wywalczył sobie miejsce w kadrze na mistrzostwa Europy w Hiszpanii.

Statystyki w starym klubie - 6.9 pkt
Statystyki w nowym klubie - 12.0 pkt

3. George Reese (USA, silny skrzydłowy) - 2005 rok z Polpharmy Starogard Gdański do Stali Ostrów Wielkopolski


Reese to jeden z wielu dobrych obcokrajowców, którzy trafiali do Starogardu. W Polpharmie był dobrym strzelcem i zbierającym. Po letniej przerwie w Stali grał znakomicie. Jego - i tak dobre - osiągnięcia jeszcze się poprawiły, wyśrubował swój rekord punktowy do 36 "oczek", a w praktycznie wszystkich posezonowych podsumowaniach znalazł się w najlepszej piątce rozgryek.

Statystyki w starym klubie - 17.2 pkt, 5.6 zbiórki
Statystyki w nowym klubie - 20.0 pkt, 8.0 zbiórki

2. Paul Miller (USA, środkowy) - 2008 rok z Polonii Warszawa do Anwilu Włocławek


Nie można powiedzieć, że Miller w Polonii radził sobie kiepsko, ale brakowało mu błysku. Sprowadzenie go do Anwilu potraktowano jako duże ryzyko, lecz zupełnie niepotrzebnie. Amerykanin świetnie rozumiał się z rozgrywającym Łukaszem Koszarkiem, a faza play-off w jego wykonaniu była wręcz znakomita.

Statystyki w starym klubie - 11.6 pkt, 6.7 zbiórki
Statystyki w nowym klubie - 13.8 pkt, 6.5 zbiórki

1. David Logan (USA, rzucający obrońca) - 2007 rok z Polpharmy Starogard Gdański do Turowa Zgorzelec


W Starogardzie wylądował jako awaryjne rozwiązanie w zamian za Jasona Crowe'a, którego już nikt pewnie nie pamięta. Dobrze wkomponował się w zespół Polpharmy, ale wyglądało na to, że będzie jednym z wielu amerykańskich snajperów, którzy co roku pojawiają się w PLK. Tymczasem przenosiny do Zgorzelca zmieniły diametralnie sytuację. Już przed sezonem błyszczał, a potem były popisy strzeleckie, wicemistrzostwo kraju i przeprowadzka do Sopotu.

Statystyki w starym klubie - 15.2 pkt
Statystyki w nowym klubie - 18.8 pkt

Do której kategorii trafią po tym sezonie Nikola Jovanović (przeszedł ze Stali Ostrów Wielkopolski do Anwilu Włocławek), Adam Wójcik (z PBG Basketu Poznań do Turowa Zgorzelec) i Adam Waczyński (z Górnika Wałbrzych do PBG Basketu Poznań)?

Komentarz do tekstu na blogu redaktora naczelnego

Za tydzień sprawdzimy kto najbardziej i najmniej udanie sięgał po zawodników, którzy w PLK grali kilka lat cześniej. Komu udało się najlepiej "odgrzać stary kotlet"?


http://polskikosz.pl/news/19893


Ostatnio zmieniony 03 sie 2009, 11:28 przez fan turowa, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02 wrz 2009, 10:56 
Offline
zinfoman
zinfoman
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 paź 2006, 15:29
Posty: 1762
Lokalizacja: Zgorzelec
Medaliści mistrzostw Polski:
http://polskikosz.pl/news/20014/medalis ... lski_.html

Rekordy punktowe polskiej ligi:
http://polskikosz.pl/news/20018/rekordy ... ligi_.html


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 10 wrz 2009, 22:06 
Offline
obserwator
obserwator
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 kwie 2009, 20:04
Posty: 123
Lokalizacja: Zgorzelec
Mała farsa w wykonaniu trenera Pacesasa ;)

http://www.sportfan.pl/artykul/11770/sk ... -bo-trener


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 01 paź 2009, 8:09 
Offline
obserwator
obserwator

Rejestracja: 25 lis 2008, 13:00
Posty: 222
Lokalizacja: Zgorzelec
Cytuj:
Kontrowersyjny na parkiecie i poza nim, bezkompromisowy w wypowiedziach, uwielbiany przez fanów i doceniany przez ekspertów, od niechcenia trafiający seriami z dystansu - taki był Milan Gurović przez piętnaście lat swojej przygody z koszykówką, w czasie której grał dla dwunastu klubów. Był, bowiem we wtorek Serb po raz kolejny zaszokował koszykarską Europę, ogłaszając zakończenie kariery. Mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy oraz wielokrotny medalista rozgrywek ligowych nie założy na szyi już żadnego medalu.
- Kocham Crvenę Zvezdę. To jest mój zespół i moje życie. Mam wrażenie, że nie skończyłem jeszcze tego, co zacząłem w tym klubie kilka lat temu - nie wygrałem żadnego poważnego tytułu. Ale to wszystko zależy od trenera Pesicia. On zna mój numer - mówił kilka tygodni temu Milan Gurović, jeden z najznakomitszych serbskich koszykarzy oraz były gracz Prokomu Trefla Sopot.

Wielokrotny medalista rozgrywek ligowych zakończył niedawno sezon w tureckim Galatasaray Stambuł i szukał pracodawcy, choć szukał to nie jest adekwatne słowo. Serb po prostu stwierdził, że interesuje go gra tylko i wyłącznie w czerwono-białej, pasiastej koszuli Crvenej Zvezdy. Dodawał przy tym, że przebywanie na parkiecie przez trzydzieści pięć lub czterdzieści minut w meczu nie wchodzi w rachubę. - Chcę wychodzić na parkiet tylko w newralgicznych momentach, na kwartę lub kwadrans, by swoim doświadczeniem wspomóc młodszych kolegów - przyznawał Gurović.

Jego wypowiedzi jedni odbierali jako rychły powrót do stolicy Serbii, inni jako błagalne modły koszykarza, który najlepsze lata ma już za sobą. Faktem jest jednak, że gdy trener Svetislav Pesić nie zdecydował się włączyć 32-letniego gracza do składu, ten... zakończył karierę. O swojej decyzji skrzydłowy poinformował na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Grupa kilkudziesięciu dziennikarzy wręcz zamilkła najpierw z wrażenia, by następnie przełożyć swoje zaskoczenie na tuziny pytań.

Gurović to jedna z największych gwiazd najpierw jugosłowiańskiej, a potem serbskiej koszykówki. Postać, który imponowała na parkiecie, ale również pozostawała wyrazista poza nim. Mająca wielu przeciwników, którym nie w smak była kontrowersyjna natura gracza, lecz którzy zawsze doceniali jego umiejętności czysto sportowe.

Antagoniści, nie antagoniści - docenić musieli również niesamowite mecze oraz sukcesy, które w swojej karierze przeżywał Gurović. Największym wydarzeniem z pewnością jest zdobycie złotego medalu Mistrzostw Świata z reprezentacją Jugosławii. Choć w finale skrzydłowy ustąpił miejsca innym tuzom ówczesnej kadry (m.in. Vlade Divac, Predrag Stojaković czy Dejan Bodiroga), swoje wielkie chwile przeżywał w ćwierćfinale, gdzie naprzeciw ekipy z Bałkanów wyszedł zespół gospodarza, Stanów Zjednoczonych z takim koszykarzami w składzie, jak Reggie Miller, Michael Finley i Paul Pierce. Zawodnicy spod znaku "Stars and stripes" mogli jednak podziwiać tylko jak rywale skutecznie punktują, a Milan Gurović aplikuje trójkę za trójką w czwartej kwarcie, dobijając rywala i rozpoczynając marsz po złoty medal.

Jeśli zaś chodzi część klubową koszykarskiego CV, mierzący 207 cm wzrostu skrzydłowy występował w barwach NAPu Nowy Sad, Peristeri Ateny, AEKu Ateny, FC Barcelony, Telitu Triest, DKV Joventutu Badalona, Vojvodiny Nowy Sad, Unicaji Malaga, Partizanu i Crvenej Zvezdy Belgrad, Prokomu Trefla Sopot i Galatasaray. Ogółem jego profesjonalna kariera trwała przez piętnaście sezonów. Co ciekawe, Gurović bardzo szybko przeszedł przemianę z juniora w seniora. Zazwyczaj młodzi gracze stopniowo stają się coraz ważniejszymi ogniwami zespołu i z drużyny rezerw przechodzą do pierwszej kadry. Serb tymczasem prosto z ekipy B NAPu Nowy Sad został przetransferowany do greckiego Peristeri i od razu stał się kluczową postacią zespołu.

- Żałuję tylko tego, że nie udało mi się wygrać Euroligi - stwierdził zainteresowany. Rzeczywiście, podczas swojej kariery Gurović zdobywał "jedynie" mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną i Polski z Prokomem Trefl. Ponadto był srebrnym medalistą z Unicają i Crveną Zvezdą. Do najdziwniejszej sytuacji doszło jednak w sezonie 2004/2005. Serb najpierw podpisał umowę z Unicsem Kazań, lecz w październiku zaskoczył całą koszykarską Serbię i Czarnogórę, parafując kontrakt z Partizanem. Zagorzały i jawny kibic Crvenej Zvezdy związał się więc z odwiecznym rywalem zza miedzy!

I choć był tam przez około cztery miesiące (przenosiny w lutym do Joventutu), wiele czasu i wiele meczów musiało upłynąć by kibice "Czerwonej Gwiazdy" przebaczyli mu winy i przyjęli go jako swego, gdy w kolejnym sezonie urzeczywistnił marzenia o grze w Crvenej. A kiedy już to uczynili (koszykarz bez przerwy przepraszał fanów za swoją bezmyślność) i po dwóch lata koszykarz zdecydował, że przenosi się do Prokomu, zgotowali mu takie pożegnanie, jakiego europejski basketu nie widział bardzo dawne. Spontaniczne, bez przemówień, ale pełne szczerych łez i wzruszeń... Także Milana.

Dlaczego tak się działo? Odpowiedź jest prosta. Gurović gdziekolwiek by nie grał, zawsze dawał z siebie sto procent. Wykłócał się z sędziami o każdą drobnostkę, każde muśnięcie przez rywala jego dłoni podczas oddawania rzutu, a gdy arbitrzy ignorowali jego apele, wpadał w furię co kończyło się seryjnymi przewinieniami technicznymi. Jeden z sędziów został nawet opluty, a fan, który go zwymyślał ze swojego miejsca na hali, musiał się ratować ucieczką, gdy krewki Serb wpadł w trybuny.

Kontrowersyjny i niepohamowany jako koszykarz (wszyscy kibice w Polsce pamiętają jego bójkę w finale PLK z Thomasem Kelatim), podczas swojej kariery był także kontrowersyjny jako człowiek. Na lewym ramieniu wytatuował sobie podobiznę Draży Mihajlovicia. Dla Serbów - bohatera i symbolu, a dla Bośniaków i Chorwatów - zbrodniarza wojennego i ludobójcy. Tatuaż ten stał się przyczynkiem do małej wojny politycznej. Chorwaccy i bośniaccy politycy wymusili bowiem na swoich rządach by te zabroniły mu przekraczać granic tych państw.

Kiedy zaś Bilijana Srbljanović (serbska dramatopisarka, która w swojej twórczości wiele miejsca poświęca konfliktowi na Bałkanach oraz która przeżyła bombardowanie i czystki ludności w Belgradzie) nazwała jego tatuaż głupim, Gurović niewiele się zastanawiając stwierdził, iż "kobiety w jej wieku robią i mówią głupie rzeczy, jeśli co rano nie otrzymają swojej porcji..." - w tym momencie padła niecenzuralna nazwa męskiego przyrodzenia.

Trudno sobie wyobrazić by Gurović, który przez całą swoją karierę, przez całe swoje życie uzależniony był od adrenaliny i sprawiał wrażenie tykającej bomby, nagle mógł zaszyć się w zaciszu swojego domu oraz wieść spokojne życie wzorowego męża i ojca. Jak to możliwe, że choleryk nagle stanie się oazą spokoju, jak to możliwe, że seryjny strzelec (prawie 29 oczek zdobywanych średnio w Lidze Adriatyckiej w sezonie 2006/2007) nagle przestanie na własne życzenie rzucać do kosza? Jak to możliwe, że mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy nie założy na szyi już żadnego medalu? I to w wieku 32 lat.

- Nie ma takiej osoby, która wygrałaby w życiu wszystko. Za to wszystko się kiedyś kończy. A ja teraz będę mógł oddawać się temu, o czym zawsze marzyłem - kibicować Crvenej Zveździe i rozmyślać o przyszłości w jej niesportowym wymiarze - zakończył Gurović, szokując koszykarską Europę po raz kolejny i chyba już ostatni, choć jednocześnie sprawiając wrażenie najszczęśliwszego człowieka na ziemi.

http://www.sportowefakty.pl/koszykowka/ ... wi-koniec/


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 06 paź 2009, 14:06 
Offline
zinfoman
zinfoman
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 paź 2006, 15:29
Posty: 1762
Lokalizacja: Zgorzelec
Cytuj:
Zagórski - zapomniana legenda

PolskiKosz.pl | PLK, Kadra, Historia koszykówki, EuroBasket | JW, GB | 05.10.2009, 21:19

Witold Zagórski - najlepszy trener w historii polskiej koszykówki. To on zdobył dla Polski trzy medale mistrzostw Europy, a mimo to nie jest tak popularny jak Kazimierz Górski dla fanów futbolu czy Hubert Wagner dla kibiców siatkarskich.

Obrazek

Trudno nie zacząć naszej rozmowy od niedawno zakończonego EuroBasketu. Od momentu kiedy Pan prowadził Polskę na ME minęło sporo czasu. Nie ma chyba właściwszej od Pana osoby, która powie ile zmieniło się w koszykówce.

Moje ostatnie ME to był rok 1973 - Hiszpania. A więc ponad 30 lat temu. Koszykówka rozwinęła się tak jak wszystko – ludzie, technika. Teraz do sportu wyczynowego trafia wyselekcjonowany element. Grają masy, a rodzynki to naprawdę supertalenty, które uczą się sprawności od najmłodszych lat. Teraz w wieku 10 lat zaczynają się uczyć koszykówki. Fizycznie porównując do naszych czasów – np. nasi środkowi Bohdan Likszo czy Mieczysław Łopatka byli na tamte czasy nie za wysocy, ale za to technicznie lepsi. Ze względu na ich wzrost mieliśmy inaczej zorganizowaną grę, gdyż w innych zespołach byli gracze mający ponad dwa metry. Mietek Łopatka, który był dobrze zbudowany, nie może być porównywany do obecnych zawodników, którzy codziennie ćwiczą na siłowni. Ale przecież wtedy wszyscy byli na podobnym poziomie do niego.

Fizyczność to jedno, ale umiejętności czysto koszykarskie to drugie...

Mieczysław Łopatka, Bohdan Likszo czy Janusz Wichowski nie zaczynali w wieku 10 lat, tylko 13-14. Marcin Gortat zaczynał w wieku 17 lat i mimo olbrzymiej pracy i treningów jego technika nie jest tak precyzyjna jak tych, którzy zaczęli wcześniej. On nadrabia innymi walorami i robi postępy, ale jest opóźniony. Oczywiście w sensie czysto technicznym.

A taktyka?

Taktyka powinna być dopasowana do zawodników i ich możliwości. Na ME we Wrocławiu w 1963 roku szukałem takiego schematu gry, by nasi środkowi, a nie byli najwyżsi, dochodzili do rzutów z półdystansu. Wychodzili na linię rzutów wolnych i rzucali.

Nasza reprezentacja podczas tegorocznego EuroBasketu miała ogromne problemy z atakiem pozycyjnym. Jak Pan rozwiązywał te kwestie?

Moja zasada była następująca - trzy pierwsze podania zorganizowane, a potem zawodnik samodzielnie podejmował decyzję co ma grać. Już wtedy niektórzy zarzucali mi, że gram w szachy, a nie w koszykówkę. Przyjmowali – wtedy powszechnie – że Polska to kawaleria i powinno być szybko i do przodu. A ja odpowiadałem, że to nie szachy, tylko porządek na boisku. Oczywiście graliśmy też dużo szybkim atakiem, bo nie byliśmy za wysocy – a wzrost już się wtedy w Europie liczył. Miałem tendencję, że np. tacy zawodnicy jak Jacek Dolczewski czy Grzesiek Korcz byli przestawiani na pozycję wysokiego obrońcy. Problem był bowiem w obronie. Rozgrywający innych drużyn mieli 180 cm, ale dwójki – 190 cm. Takiego zawodnika nie mógł kryć gość o wzroście 180 cm, bo wyższy ładował się pod kosz i zdobywał punkty. Więc zmieniałem ustawienie. Z tych powodów wybitnie utalentowany strzelec jakim był Wiesiek Langiewicz, który „trzymał” Wisłę Kraków w latach 60-tych, praktycznie u mnie w reprezentacji nie funkcjonował. Miał 184 cm wzrostu, w lidze zdobywał dużo punktów, ale na arenie międzynarodowej trudno mu już było znaleźć pozycję do rzutu.

Obecnie wzrost nie ma chyba aż takiego znaczenia?

Teraz głównie Amerykanie wykorzystują przewagę wzrostu. Momentalnie idą pod kosz. Krzysztof Szubarga ma 178 cm, więc trochę żartuję, że mógłbym sam się rozebrać i zacząć grać. Za naszych czasów zawodnik o takich parametrach praktycznie nie mógłby grać w reprezentacji. Ale jednak ci najlepsi dają radę. Rozgrywający mają teraz ponad 190 cm. W moich czasach zawodnika 190 cm wsadzano pod kosz, bo on był wysoki. A Mietek Łopatka opowiadał mi, że jego syn Mirek grał jako rozgrywający w młodości, a potem wyrósł i musiał grać pod koszem nie będąc tego nauczonym. Ale łatwiej jest przejść z obwodu pod kosz niż odwrotnie.

Czego nam brakuje do najlepszych?

Wielkim odkrywcą chyba nie będę. Gdy obserwuje Serbię czy Hiszpanię, to widzę, że oni budują zespół przez kilka lat grając w tym samym składzie. Drużyny z byłej Jugosławii najpierw występują jako juniorzy, a potem jako drużyna młodzieżowa. Trzon pozostaje ten sam. U nas z reguły jest pospolite ruszenie tuż przed mistrzostwami Europy. Nasi podstawowi gracze grają głównie za granicą – Ignerski, Gortat, Lampe, Szewczyk. Drużyna zebrała się dopiero 20 lipca. Mecze z ubiegłego roku nie miały nic wspólnego z obecną drużyną. To wielki problem, bo oni muszą się zgrać, zdobyć doświadczenie w tym zespole. Potrzeba dużo czasu, a tego było niezbyt wiele. Na dodatek wszyscy zawodnicy w swoich ligach grywają pojedyncze mecze – Ignerski czy Lampe – a nie turnieje. To jest zupełnie coś innego.

A jak wyglądały przygotowania w waszych czasach?

Mieliśmy lipiec poświęcony na przygotowanie kondycyjne, bez piłki. Wtedy robiliśmy to na tyle, na ile miałem wyczucia. Pracowaliśmy praktycznie trzy tygodnie tylko nad ogólną kondycją. Potem jechaliśmy na Sycylię, tydzień z piłką, trzy turnieje.

Jako pierwszy trener w Polsce zaczął Pan wprowadzać zajęcia na siłowni. Skąd taki pomysł?

Zacząłem trochę z ciężarami na nogi, na ręce bałem się, dlatego, że nikt nigdy tego nie robił. Byłem krytykowany za to, że co z tego, że Likszo będzie silniejszy, jak nie trafi spod dziury. Niech gra naturalną siłą. Robiliśmy małe zabawy biegowe – 60, 80, 100 metrów, pod górkę. Jeden ze skocznych Kubańczyków, który studiował w USA opowiadał mi, że trenował z obciążeniem półtora funta w college’u. Ja na kostki nie miałem koncepcji, ale uszyliśmy woreczki na pas z piaskiem. Postawniejsi mieli więcej, niżsi mniej. Oni tam trochę oszukiwali, usypywali piasku, ale ja nie miałem jak tego sprawdzić. Ale to było też psychologiczne. Później to samo stosował świetny trener Hubert Wagner, ale on już miał ołowiane pasy.

Zawodnicy łatwo z Panem chyba nie mieli?

Treningi były trudne. To były czasy, że trener biegał z zawodnikami. Ja lubiłem ruch i np. na zgrupowaniach w Zakopanem biegałem z nimi. Czasem dochodziło do śmiesznych sytuacji. Siedzę raz po takim biegu w holu zakopiańskiego COS-u. Słyszę, że jakaś drynda nadjeżdża, a z niej się wysypują Nartowski, Sitkowski i Olszewski. Widząc mnie spokojnie mówią: możesz nas wyrzucić z obozu, ale my mamy dosyć. Oczywiście nie mogłem ich wyrzucić, tak mnie rozczulili. Na tamte czasy były to treningi intensywne, teraz zapewne byłoby to niewystarczające dla tych maszyn, które biegają po boisku. Oczywiście trzeba pamiętać też o innych czynnikach. Generacja zawodników, z którymi jako trener reprezentacji odnosiłem sukcesy w latach 60-tych to było pokolenie wojenne. W trakcie wojny byli małymi dziećmi, dorastali w trudnej i biednej rzeczywistości lat 40-tych i 50-tych. Jak zaczęli – jako młodzieńcy – wyjeżdżać na Zachód, rodziły się kompleksy. Zwyczajnie. Włosi, Francuzi mieli lepsze ubrania, prezentowali się zupełnie inaczej, z niewymuszoną elegancją. To na nas działało motywująco. Chcieliśmy pokazać, że my Polacy – choć wywodziliśmy się z kraju, który w wyniku wojny został straszliwie dotknięty - też coś potrafimy, mimo, że nie gramy za dolary. No i graliśmy, coraz częściej wygrywając a gra w reprezentacji Polski była dla nas istotną sprawą – często robiło się dla niej wiele osobistych wyrzeczeń. Jako zawodnicy, w kraju jakoś sobie radziliśmy. Większość z nas była na etatach, duża część studiowała. Ci z Gwardii czy Legii mieli trochę lepiej, dostęp do mieszkań itd., a np. AZS-iacy nic nie mieli. Żyli z tego, że pojechali na Zachód i jakąś przebitkę zrobili. Myślę, że efekty pracy z tą generacją zawodników trwały (w sensie medalowym) do Mistrzostw Europy w Finlandii w 1967 r. [Polska zdobyła wtedy brązowy medal – przyp. red.] Następna generacja zawodników – z początków lat 70-tych - już odznaczała się inną mentalnością. Wydaje mi się, że ich chęć pokazania się jako polskiej drużyny trochę zmalała. W Polsce następowała epoka Gierka. Polacy zaczęli bardziej otwierać się na konsumpcję – zawodnicy też zaczęli to zauważać. Ja grając nic nie miałem, jakieś dożywianie 400 zł, parę czekolad. W latach 70-tych to była już zupełnie inna cywilizacja.

Teraz takich problemów już nie ma. Jesteśmy w Unii Europejskiej, młodzi ludzie mają możliwość wyboru. Sport w Polsce jednak rzadko kiedy jest wybierany, nawet przez tych utalentowanych. Dlaczego?

Mogą grać do 30-tki, ale wolą studia i pracę niż bycie dobrym koszykarzem. Są jednostki, które poświęcają się dla sportu, co widać po Francuzach i Hiszpanach, ale bardzo wielu np. tam gdzie mieszkam, w Austrii, mówi – dziękuję bardzo. Dopóki jest juniorem w szkole, pierwszy rok studiów, trochę więcej czasu - to gra. A potem rezygnuje. Austriacy niewiele dostają pieniędzy w lidze swojej, by zgromadzić kapitał na przyszłość. Włosi i Hiszpanie u siebie mogą odłożyć, jeśli oczywiście nie wydadzą wszystkiego na samochody, żony.

Został Pan trenerem kadry w wieku 31 lat. Jaka była Pana recepta na sukces?

Trzeba być skutecznym i zainteresować zawodników. Trenerzy z USA mówią, że około 30% gry jest zorganizowane. Reszta to inicjatywa zawodnika. Ja np. - jak skończyłem grać – zacząłem z ciekawości przychodzić na treningi kadry na warszawskim AWF nie myśląc, że kiedyś obejmę reprezentację.

Jak do tego doszło?

Siódme miejsce naszej reprezentacji na Igrzyskach Olimpijskich w Rzymie (1960) zostało odebrano jako sukces. Niewiele dzieliło nas od pierwszej czwórki [pechowo przegrany mecz z Brazylią, która ostatecznie zdobyła brązowy medal – przyp. red.]. Niestety, ówczesny trener kadry, mój dobry kolega, Zygmunt Olesiewicz pokłócił się z celnikami wracając z igrzysk w Rzymie. Doprowadził do tego, że ci napisali na niego donos i w ostateczności „Grubemu” [pseudonim Z.O. w środowisku koszykarskim przyp. red.] zatrzymano paszport. Takie były czasy. A bez paszportu Olesiewicz nie mógł nigdzie się ruszyć. W 1961 roku – przed ME w Belgradzie – zawodnicy zebrali się na obóz, pisali petycję do Włodzimierza Reczka [ówczesnego prezesa PKOl – przyp. red.] i nic. Ja na tym zgrupowaniu miałem tylko rolę trenera wspomagającego. Zresztą byłem z kadrą na bieżąco, gdyż do Rzymu pojechałem jako obserwator z ramienia PZKosz. Na gwałt szukano, aby ktoś tę kadrę poprowadził. Ostatecznie stwierdzono, że niech weźmie to Zagórski. Młody jest, nawet jeśli wyniku nie zrobi, to przecież nie jego wina. Poza tym starsi i bardziej doświadczeni trenerzy nie za bardzo chcieli w takich okolicznościach objąć kadrę. 10 miejsce na ME w Belgradzie odebrano jako niepowodzenie. Reprezentacja pojechała w złym nastroju – nie było np. Mietka Łopatki. Nie graliśmy źle, np. z ówczesną potęgą Węgrami przegraliśmy niewysoko. Ale niedosyt pozostał. Mimo nienajlepszego występu stwierdzono jednak, że kadrę będę nadal prowadził i jako główne zadanie wyznaczono mi przygotowanie reprezentacji do ME w 1963, które miały odbywać się w naszym kraju, we Wrocławiu. To było prawdziwe wyzwanie. PZKosz próbował znaleźć mi jakiegoś starszego opiekuna, takiego doświadczonego trenera, który by mnie wspomógł. Ja sam namawiałem „Wołodźkę” - Władysława Maleszewskiego, od którego przecież prawie wszystkiego się nauczyłem, ale bez rezultatu. I tak zacząłem pracować z kadrą.

Jak doszło – w czasach żelaznej kurtyny – do Pańskich kontaktów z koszykówką amerykańską?

W latach 60-tych Polska miała kontakty z USA polegające na wymianie trenerów. Oni potrzebowali trenerów np. w kolarstwie czy zapasach, chcieli mieć w tych sportach od nas fachowców. Nam obiecali, że np. trenerzy z koszykówki u nich się doszkolą. Otrzymałem informację, że będę mógł pojechać do USA, ale będzie to uzależnione od wyniku w 1963 roku na ME – kadra pod moim kierunkiem miała zająć co najmniej czwarte miejsce. Po zdobyciu wicemistrzostwa zostałem zaproszony do ambasady USA i – zgodnie z umową – jej przedstawiciel pogratulował mi wyniku i powiedział, że jadę do USA. Ciągle w to nie wierzyłem, myślałem, że w ostatniej chwili odwołają. Znowu poprosili mnie do ambasady i zapytali mnie, co bym tam za oceanem chciał widzieć? Odpowiedziałem, że interesuje mnie koszykówka uniwersytecka, bo to właśnie uniwersytety są matecznikiem koszykówki. A NBA to tak przy okazji. Powiedziałem im, że interesuje mnie obejrzenie całego cyklu treningów w tygodniu na uczelni. Ustalili więc ze mną program, gdzie będę. Chciałem trafić do takich zwykłych uniwersytetów, tak aby od środka zobaczyć warsztat takiego normalnego, przeciętnego ośrodka wychowującego koszykarzy.

I gdzie Pan trafił?

Byłem od Manhattan College do Berkeley University w San Francisco. Oczywiście Amerykanie byli bardzo gościnni. Zadbali też o to, żebym coś zobaczył poza koszykówką. Pokazali mi np. Wielki Kanion w Arizonie. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. Wie Pan, mało kto wtedy z Polski mógł takie rzeczy oglądać. Później trafiłem do Uniwersytetu Harvarda. Nie był to za silny uniwersytet, ale okazało się, że tamtejszy trener miał dobre kontakty koleżeńskie z Redem Auerbachem. I zawiózł mnie do Bostonu – oczywiście wcześniej uzgadniając to z Redem. Ucieszyłem się bardzo na wieść, że będę mógł zasiąść na trybunach słynnych Celtów, którzy wtedy regularnie zdobywali mistrzostwo NBA i obejrzeć mecz ligi zawodowej. Wizyta w Bostonie przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Red Auerbach zaprosił mnie do... szatni drużyny Celtów i przedstawił mnie całej drużynie jako trenera, który był na Igrzyskach Olimpijskich i zdobył wicemistrzostwo Europy. W ten sposób poznałem Billa Russella i Boba Cousy'ego. Wszyscy byli trochę zdziwieni. Coś tam o nas słyszeli, ale wyglądali na mocno zdziwionych, że gdzieś tam w Polsce gra się w koszykówkę i jeszcze trener do nich przyjeżdża. Kilka tygodni później, gdy już byłem trochę bardziej ośmielony w trakcie jazdy samochodem spytałem Auerbacha: – Słuchaj a może byście w siedmiu czy ośmiu zebrali się i przyjechali do nas? To by dla ludzi w Polsce było wydarzenie. Odpowiedział niespecjalnie entuzjastycznie, że pomyślimy. Ale po paru dniach stwierdził, że to świetny pomysł i coś takiego zorganizuje. Ja w USA byłem do lutego 1964 roku, a oni w maju już byli u nas i w Jugosławii. Gdy przyjechali do Polski, to ja nie byłem już obcy dla nich. Po trzymiesięcznym pobycie w Stanach dość nieźle radziłem sobie z angielskim. Oprócz meczów z czołowymi zespołami polskim (z Legią, Polonią, Wisłą, Śląskiem) zorganizowaliśmy też specjalne zajęcia pokazowo-treningowe. To była niesamowita atrakcja zobaczyć w Hali Gwardii czy w Hali Wisły przy ul. Reymonta Billa Russella czy Boba Cousy'ego na żywo.

To wtedy wpadł Pan na pomysł przetłumaczenia słynnej książki dla trenerów i zawodników autorstwa Auerbacha?

Spędziliśmy dużo czasu w Gdańsku, Krakowie, Warszawie, w Oświęcimiu, gdzie byli przerażeni. Auerbach dał mi książkę i zapytałem go, czy mogę ją przetłumaczyć, ale uprzedziłem, że niestety nie możemy mu zapłacić. On mówi, że nie ma sprawy. Przecież oni byli milionerami. A popularyzacja koszykówki była. Dzięki temu, że nie żądał tantiemów, ukazała się. Ja przetłumaczyłem to co było potrzebne dzięki znajomości jego filozofii. Nie wiem jak była przyjęta. Ale niedawno z koszykarzami na wózkach, których trenuję w Austrii, przyjechał trener z Poznania i prosił o kopię tej książki.

Pobyt w USA faktycznie mocno zmienił Pana podejście do treningów i samej koszykówki?

Na meczu Harvardu zobaczyłem podwójne zasłony i to wprowadziłem u nas i to dobrze funkcjonowało. Jurkiewicz czy Korcz jeszcze w Neapolu walili z rogów dzięki temu. Bieganie szybkiego ataku na treningach całą piątką bez przerwy pięć minut to z Manhattan College wziąłem. Zapytałem po co oni biegają skoro jutro mecz? Nie szkodzi, oni to lubią. Stamtąd wziąłem też ćwiczenie, w którym piątka biega ciągle szybki atak i tylko co kilka chwil się jeden zawodnik zmienia.

Ja miałem swoje spojrzenie na koszykówkę zbudowane przede wszystkim przez Maleszewskiego, który miał zdrowy pogląd. Jego filozofia w latach 50-tych była genialna. On nie miał żadnego kontaktu z nikim z zagranicy, tylko to co przywiózł z Wilna. Zorganizowana koszykówka – on był temu przeciwny. Krzyżówka, rozdanie, podanie na drugą stronę to wszystko. Na obronę strefową graliśmy tylko amerykańskim systemem. Nie chciał akceptować schematów z trzema podaniami do samego końca. Olesiewicz też nie chciał, ale gdy zdobył mistrzostwo Polski to przyszedł i mówi: widziałeś? Graliśmy podwójne zasłony. Sam wymyśliłem! Mówię mu: Cieszę się, że się przekonałeś. A ogólna zasada jest taka: jak idzie, to dobrze. Ale jak jest gorsza chwila, to trzeba mieć schemat: tu, tu i tu idzie piłka i jeśli to zafunkcjonuje, to mamy pozycję rzutową, najlepszą, jaką możemy osiągnąć. Granie na zasadzie przypadku, że może trafimy, to mi się nie podoba. Ja szukałem prostych rozwiązań i to zdawało egzamin. Olesiewicz, gdy się przekonał, miał proste zagrywki tylko na obwodzie. A ja miałem jeszcze penetrację pod kosz, odegranie, rzuty z półdystansu oddawane. Może przesadzam, ale trener jest twórcą. Nie można powiedzieć, że ktoś inny jest zły, mimo że wygrywa.

Był Pan trenerem reprezentacji od 1961 do 1975 roku. To niespotykanie długo w dzisiejszych czasach. Jak Pan z perspektywy czasu ocenia te czternaście lat. Jak wtedy zmieniała się koszykówka, podjeście do sportu?

W 1961 państwa zachodnie przyjeżdżały po trzech dniach przygotowań. Francuzi, Hiszpanie zebrali się, pierwszy mecz świetnie, a potem siadali, bo bez przygotowań. Dlatego dominowały wtedy demoludy – Węgry, Bułgaria, Czechosłowacja, gdzie było państwowe zawodowstwo. My byliśmy dzięki temu lepiej przygotowani. Na Zachodzie stwierdzono, że coś trzeba robić. Hiszpanie zaczęli organizować minibasket na szeroką skalę i przygotowania, może nie takie jak dzisiaj, ale na tamte czasy znaczyły wiele. Powoli doganiali demoludy i wyprzedzili. Węgierska, rumuńska, bułgarska koszykówka żyje kiepsko teraz. I w Polsce zaznaczył się też kryzys przy zmianach politycznych. Cały system padł, a nie było doświadczenia w budowaniu nowego. Nie było porządnych kontaktów z Zachodem, podglądania jaki system ma Real Madryt i prób wprowadzania go u nas.

Poprowadził Pan Polskę do wielkich sukcesów. Srebrny medal w 1963 roku i dwa brązowe medale w 1965 i 1967. Premie były spore?

Bardzo niewielkie. Nie mogę teraz tak dokładnie powiedzieć. Jak mi załatwili wyjazd do USA, to jak ja mogę jeszcze pytać ile dostanę? Z tego co pamiętam, to po którymś medale dla najlepszych zawodników jakieś 800 czy 900 złotych. Dla porównania np. dziewczyna pisząca w biurze na maszynie zarabiała 1500-1800 złotych, a ja jako kolejarz 1050 złotych. Wtedy jednak kadra przyciągała czymś innym. Nie pieniędzmi, a możliwością wyjazdów zagranicznych. Koszykówka była bardzo popularna. W Krakowie elita inteligencji przychodziła na mecze. Grali sami Polacy, co stwarzało zainteresowanie: jak zagra Langiewicz, jak zagra Wójcik. Było przywiązanie do barw, trenerzy się nie zmieniali co dwa miesiące, jak teraz się to zdarza. Tradycja była nieco większa.

Miał Pan swoich ulubionych koszykarzy w kadrze?

Nie miałem. Ale miałem zaufanie do zawodników, którzy grają dobrze. A nie takich, że w jednym meczu 25 punktów, a w drugim 2. I do takich trochę wyrobników w dobrym znaczeniu jak Dregier, Łopatka, Wichowski, a nie szukających efektownych podań. Pstrokoński też taki był, chociaż trochę pozytywnie się wyłamywał. Na ostatnim EuroBaskecie, w meczu z Serbią ktoś tam się żachnął, że po co Łukasz Koszarek oddał jakiś tam szalony rzut. Ale przecież to była jego decyzja, miał pozycję do rzutu, to go oddał! Ćwiczy to bez przerwy, musi wykorzystywać okazje. Nie można ciągle grać do tyłu, "piłować" ze strachem w oczach. Pstrokoński był taki, podejmował decyzje i ja im na to pozwalałem. Nie chciałem, żeby patrzyli na trenera, czy się nie krzywi, że on rzuca. Ja im dawałem możliwości, ale oni musieli to wykorzystywać.
za: http://polskikosz.pl/news/20449/zagorsk ... genda.html


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 06 paź 2009, 14:13 
Offline
obserwator
obserwator
Awatar użytkownika

Rejestracja: 02 sie 2008, 16:34
Posty: 254
Lokalizacja: Zgorzelec
http://www.sportowefakty.pl/koszykowka/ ... co-z-cska/

hehe najlepsze jest to :D

Trzeba przyznać, że oprócz znakomitej oprawy tego całego wydarzenia pojawiły się również mankamenty. Największym z nich była postawa kibiców, prawie niesłyszalny klub kibica, jak również zebrana publiczność. To wszystko sprawiało, że bez problemu można było usłyszeć to, co do siebie mówili poszczególni zawodnicy.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 13 paź 2009, 12:39 
Offline
obserwator
obserwator

Rejestracja: 21 gru 2006, 10:05
Posty: 155
Czy forum e-basketu nie działa? Czy tylko ja mam taki problem?


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 13 paź 2009, 12:52 
Offline
obserwator
obserwator
Awatar użytkownika

Rejestracja: 02 sie 2008, 16:34
Posty: 254
Lokalizacja: Zgorzelec
nie działa


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł: I BASKET CAMP
Post: 14 paź 2009, 7:24 
Offline
rekrut
rekrut

Rejestracja: 13 paź 2009, 18:14
Posty: 2
Lokalizacja: Północ
Jesteś młodym zawodnikiem? Kochasz koszykówkę i marzysz o tym, aby ulepszyć swoje umiejętności?
Zapraszamy na I BASKET CAMP w Wałczu w dniach 1-7.02.2010! Camp organizowany jest dla koszykarzy urodzonych w latach 1992,1993,1994,1995. W szczególnych wypadkach akceptowane będą roczniki 91.

Gwarantujemy:

Trzy treningi dziennie
Zakwaterowanie i wyżywienie w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Wałczu
Trzy posiłki dziennie
Pokoje z łazienką, TV i Internetem
Profesjonalną opiekę kadry trenerskiej
Indywidualne podejście do każdego zawodnika
Odnowę biologiczną
Pamiątkową koszulkę

www.basketcamp.pl


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 15 paź 2009, 12:25 
Offline
rekrut
rekrut

Rejestracja: 20 cze 2008, 15:26
Posty: 92
Lokalizacja: Pieńsk
http://probasket.pl/news/szeleszczuk-mina-deana-30040 Dobry jest ten fragment z miną Williego Deana.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 22 paź 2009, 10:33 
Offline
obserwator
obserwator

Rejestracja: 25 lis 2008, 13:00
Posty: 222
Lokalizacja: Zgorzelec
Ciekawe wyniki badań marketingowych, dot.koszykówki w naszym kraju (też brałam w nich udział ;-) )
http://probasket.pl/news/wyniki-badan-m ... -plk-30100


Na górę
 Wyświetl profil  
 
 Tytuł:
Post: 02 lis 2009, 8:25 
Offline
rekrut
rekrut

Rejestracja: 13 paź 2009, 18:14
Posty: 2
Lokalizacja: Północ
Hej!
Dostaliśmi info o dostępie do wszystkich gabinetów odnowy biologicznej. Zapraszamy na jedyny zimowy obóz koszykarski w Polsce. Jedyny który kładzie duży nacisk nie tylko na przygotowanie techniczne zawodników, ale także na trening mentalny, na podejście do sportu, do drużyny i do siebie samego.
Zostały ostatnie wolne miejsca.
Do zobaczenia w Wałczu.
www.basketcamp.pl


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 103 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Przejdź do:  


Support forum phpbb by phpBB3 Assistant
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
NA FORUM OBOWIĄZUJE ZAKAZ UŻYWANIA FORM "PAN" oraz "PANI". Używamy tylko formy bezpośredniej.


Firma DGL - właściciel www.forum.zgorzelec.info nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników.
Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub ccywilną..