taki tekścik znalazłem:
Cytuj:
Środa. 27 dzień listopada 2002
Mirosławie Fiedorowiczu, burmistrzu Zgorzelca, miasta, w którym się urodziłem 50 lat temu. Miasta, które, jak napisałem w mojej powieści „Liszaj", kocham bez wzajemności. Oto chcę dzisiaj dać patent, pozwalający ci wejść do historii. Podobnie jak stało się to z Bartholomeusem Scultetusem, twoim poprzednikiem rządzącym nad Nysą na początku XVII wieku. Co takiego uczynił poprzednik? W 1599 roku dał miejskie obywatelstwo Jakobowi Boehme urodzonemu w nieodległym Zawidowie. Szewcowi, który wybił się na europejską filozoficzną sławę. To najsłynniejszy w historii mieszkaniec Zgorzelca (miał dom po polskiej dziś stronie wyremontowany za nie- mieckie pieniądze). Gdy byłem ledwo obrośniętym młokosem myślałem, że jest nim Antek Bałanda. Silny, podziargany tatuażami od stóp do głów. Kryminalista. Wiec to jemu dawaliśmy na piwo, aby za łużycką Nysę, na niemiecką stronę, przerzucał przytroczone do połówek dachówek papierosy „Carmen". Za które młodzi Niemcy odrzucali nam szklane kulki do grania na pieniądze. Teraz wiem, że największa postać miasta to Boehme. l to on właśnie może cię burmistrzu wyciągnąć z małomiasteczkowej anonimowości na cała Polskę, ha, Europę. Z czego bowiem słynie dzisiaj Zgorzelec? Z narkomanów, jazd duperelnych polityków po pijanemu, z przemytu ślugów, partyjnych mordobić, wyborczego żonglowania nazwiskami i intelektualnej bryndzy. Oraz z dziwnego urządzenia stojącego przy studzience na Struga, na które ludzie mówią fiut (mówią znacznie gorzej) burmistrza. Znakomici koszykarze „Turowa" wiosny wszak nie czynią. A czym może miasto być? Obfitym ogólnopolskim konsumentem sławy Jakoba Boehme. Szewca i wizjonera. Może technicznie umierający Lubomierz czerpać od lat profity z tego, ze mój znajomy, Sylwek Chęciński nakręcił tam „Samych Swoich". Możesz i ty burmistrzu Fiedorowiczu pić ambrozję spłacając dług szewcowi, któremu głupi, nienawistni mieszkańcy połamali krzyż na jego własnym pogrzebie. Dzisiejsi mieszczanie mogą mieć z niego wyłącznie pożytek. A zatem, by podnieść znaczenie Zgorzelca w Polsce powinieneś każdego roku organizować „Dni Boehmego”. Trzymaj sobie z lekka tandetny festiwal muzyki greckiej, podlewaj inne duperele. Ale Boehme może być twoim pentium V. Organizuj więc (za pieniądze sponsorskie oczywiście, które załatwię) coroczne sympozjum czczące tego myśliciela. Ale dla dobra miasta i konsumpcyjnie nastawionego ludu powinieneś stworzyć mistrzostwa świata w rzucie butem Boehmego, mistrzostwa Europy w szyciu butów na czas, itp. Wszak twórca dzieła „Morgenroete” prowadził taką działalność. Powinieneś wzdłuż Daszyńskiego organizować targi talerzy (cynowych?), za pomocą których Boehme doznawał olśnień nawiedzenia. A także sportowy turniej np. w koszykówce „O cynowy talerz Boehmego”. Jestem pewien, że łaskawy Jurek Łaskawiec, superszef elektrowni „Turów” dałby na taki turniej trochę nie-judaszowych srebrników. Nie wiem, czy nie powinna nawet istnieć drużyna sportowa „Bohme Zgorzelec” skupiająca pod tą neutralną nazwą wszystkich sponsorów. Uwaga!!! - polskich i niemieckich. Co nie jest bez znaczenia przy jednoczącej się Europie. Pierwsza polsko-niemiecka drużyna!!! Żona Jakoba (o którą niestety dbał słabo), jak pewnie wiesz lubiący podjeść burmistrzu Fiedorowiczu, wywodziła się ze słynnej rodziny rzeźników. Aż prosi się więc, by w parku przy domu kultury, w powiedzmy maju, czerwcu, organizować „Boehme Goerlitz Frydlant Zgorzelec Foods”. Czyli dni Wielkiego Żarcia z udziałem niemieckich czeskich i polskich restauracji pod gołym niebem. Dla przybyszów z całego Dolnego Śląska. Myślę, że taką gastronomiczną zadymą kierowałaby z sukcesem Danusia Drabik, znakomita szefowa hotelu i restauracji „Pod Orłem”, która skutecznie przybliża tą instytucję do międzynarodowych standardów. A obok stałyby liczne stragany z wędlinami i innymi kulinarnymi dobrami. Powinieneś także bracie, Mirosławie natychmiast postawić przed domem Boehmego ławkę ze słynnym szewcem z brązu, by turyści (a są z USA, Japonii) mogli sobie robić pamiątkowe zdjęcia. Obok zaś, w kulinarnym bycie nazwanym „Przy Jakubie” jedliby najlepsze na świecie śledzie w śmietanie podawane z jednym wielkim ziemniakiem w mundurku. Danie to już dawno powinno nazywać się śledziem Boehmego. „Przy Jakubie” jest miejscem prowadzonym z obsesyjną miłością przez Małgosię Zubrzycką. To dom przywołany z przeszłości. Masz więc Ludzi i Sprawę. Wszystko, co dzisiaj do ciebie burmistrzu napisałem wymyśliłem ad hoc, podczas pisania tego felietonu. Gdybyś zechciał dostać 40 razy więcej pomysłów, aby Zgorzelec wyrwać z gnuśności, daj znak mailem, przyjadę. Jestem to miastu winien. Przy mojej pomocy możesz nawet zawstydzić sąsiadów Niemców, u których wciąż jesteśmy ubogimi krewnymi. A teraz, tuż przed naszym wejściem do Europy, będą w tym międzynarodowym projekcie równorzędnymi partnerami. Jeśli nie petentami. Ożyw więc znacznie swoje (dawniej moje) miasto. Precz z partyjnymi dupniakami. Niech żyje Boehme i Sława (Zgorzelca).
Zdzichu Smektała