Jak Witka wyrwała tamęAnna Gabińska
2010-08-20 09:27:27, aktualizacja: 2010-08-20 09:27:27
Przez tamę płynęło 1000 m sześc. wody na sekundę (Marcin Oliva Soto)Elektrownia Turów zbudowała go do chłodzenia swoich urządzeń. Wędkarze wyciągali z niego najlepsze węgorze i sandacze. Rumuni próbowali nocą przepłynąć go wpław, żeby znaleźć się w Niemczech. W wakacje letnicy odpoczywali na rowerach wodnych, motorówkach i opalali się na plaży. O zbiorniku Witka w Niedowie pisze Anna GabińskaJakby ktoś korek wyciągnął z jeziora i spuścił wodę. A na dnie zostało błoto i miliony małży: szczeżui, racicznic i skójek. Zdychają i śmierdzą. Ryb nie widać. Zaraz gdy tama się przerwała i woda zeszła z jeziora, ludzie zbierali je, bo leżały jak na talerzu. Zawijali w płaszcze przeciwdeszczowe, wkładali w reklamówki. - Ale większość tak się trzepotała, że wpadła do Witki i popłynęła dalej - mówi
Cezary Rosikoń z Polskiego Związku Wędkarskiego w Lubaniu. Spotykamy go we wtorek, trzeciego dnia po feralnej sobocie, gdy rzeka Miedzianka zalała Bogatynię, a druga - Witka przerwała tamę na sztucznym zbiorniku o tej samej co ona nazwie w Niedowie.
I to Witka, zwana w Czechach Smedą, zniszczyła drogę nr 352 ze Zgorzelca do Bogatyni. Przez nią starostą zgorzelecki omal nie stracił życia. Cezary Rosikoń od 30 lat przyjeżdżał z Lubania prawie w każdy weekend nad Witkę powędkować.
- Jakie tu wspaniałe sumy i sandacze wyciągałem - pokazuje rękami. Schodzimy z nim na dziką plażę, gdzie między drzewami (na dębie ktoś napisał kiedyś białą farbą CIAPek i siemanka) jeszcze dwa dni wcześniej było kolorowo od namiotów. - Tu w pogodę latem nigdzie miejsca nie było - zapewnia wędkarz. Zostały pogaszone ogniska, trochę śmieci. Nie widać żywego ducha. Woda tak się cofnęła i dno już zdążyło wyschnąć, że można wejść kilka ładnych metrów w głąb. W końcu widać, że błotnistym dnem jeziora płynie zakolami Witka. - Żeby ten rybostan się teraz odtworzył, trzeba z 10 lat - szacuje.
Po drugiej stronie pustego jeziora snują się pojedynczy ludzie. To turyści z aparatami, którzy na tamtą stronę dojechali przez Czechy. Kręcą głowami z niedowierzaniem i robią zdjęcia.
Kupa piachu pod betonemWchodzimy z powrotem na drogę, mijamy po lewej kościół w Niedowie, potem zamknięty na głucho ośrodek wypoczynkowy Witka. Za siatką, na terenie ośrodka widać kilka samochodów. Potem dowiemy się, że to personelu, który czyści kapoki i myje z błota domki.
Wysiadamy z samochodu i idziemy do miejsca, gdzie drogę przecina policyjna taśma. Nie można iść dalej, bo po kilkuset metrach droga urywa się. Witka ją podmyła w sobotę. Przed taśmą stoją ochroniarze firmy DGP, którzy powinni baczyć, co się dzieje na tamie. Przychodzą ludzie, zatrzymują się przy barierce i patrzą na przerwaną zaporę.
- Jak to się mogło stać? - zastanawia się Zygmunt Pobiedziński z Wrociszowa Dolnego, wioski za Niedowem. Przyszedł tu już drugi raz z wnuczką Dagmarą. 30 lat przepracował jako maszynista podstacji w elektrowni w Zawidowie. Teraz na emeryturze.
- Może Czesi zrzucili jakąś wodę? To niemożliwe, żeby tyle jej się tu wzięło - wzrusza ramionami. I opowiada, że jak rok był suchy, to wody nawet brakowało do właściwej pracy elektrowni. I glony coś zatykały. Skąd tyle wody? Może to przez zimę, wiadomo, że jak mróz zrobi małą dziurkę w betonie, to woda ją będzie drążyć, a jeszcze taka woda. A tu część tamy to kupa piachu przykryta betonowymi płytami.
Żadna konstrukcja takiej wody by nie wytrzymała - mówi na to pracownik firmy ochroniarskiej DGP, zapalając papierosa. Nie chce się przedstawić, bo szef już myślał, że coś dziś wypił, a on po prostu jest opalony, bo kilka dni wcześniej wrócił z wczasów nad morzem. - Ja pracowałem na tamie w tę sobotę. Cały dzień padał deszcz, a jak już przelewało się ze 3 cm, to zadzwoniłem do szefów, że biuro zamykam. I już miałem wody po kolana. A potem tama trzasnęła. To był huk!
Wczasy nad kanionemW środę na bramie ośrodka sportów Witka pojawiła się kartka z dwoma telefonami komórkowymi. I już bramka była otwarta. Elżbieta Litwin, od maja kierowniczka ośrodka (ma dom w Bogatyni - woda tylko w piwnicy, w sezonie mieszka z mężem w ośrodku), właśnie zarządziła czyszczenie ze szlamu kapoków. Przy zaporze pracują spychacze. Straty w ośrodku?
- Fala zabrała nam most, którym można było przejść na drugą stronę jeziora. 8 domków zalało, 30 zostało suchych. I pub, świeżo zrobiony w piwnicy. A z kąpieliska mamy teraz bajora - wylicza kobieta, siadając z nami przy domku ratowników. Dzwoni telefon.
- Żyję, kochana. Miałaś przyjechać, dobrze, że nie przyjechałaś - mówi do słuchawki. W piątek prawie wszystkie domki były zajęte. Czekali na grupę z Krakowa. Lipiec był cały właściwie udany. Do kaczki, łabędzia i innych rowerów wodnych ustawiały się kolejki.
- Słucham cię, Mariolciu - następny telefon w ciągu 5 minut. - Wszystko dobrze, tylko jeziora nie mam. Zapraszam na wakacje nad kanionem - śmieje się. Ale zaraz poważnieje. - Nigdy w życiu bym nie uwierzyła, że Witka może nas tu zalać. Zawsze trochę przybierała, ale nigdy tak.
Kierowniczka opowiada, że ośrodek zbudowała kopalnia dla swoich pracowników. Miejscowi mogli wejść na plażę za biletem (obowiązuje do dziś: za toaletę, kosze na śmieci). W sobotę przed południem pojechała do Bogatyni po rehabilitantkę dla swojej mamy. Do miasta już nie wjechała, bo na moście spotkała służby ratownicze i dowiedziała się, że Miedzianka wylała. Wróciła więc do Niedowa i zaczęła patrzeć na jezioro. Woda przybierała tak, że ratownicy musieli zabrać swój sprzęt z budki, która była kilka ładnych metrów od wody. A potem woda podchodziła coraz wyżej.
- Nie wierzyłam własnym oczom - zapewnia kobieta. Co zrobić z gośćmi? Większość osób zachowała zimną krew, gdy im powiedziała, że będą musieli opuścić domki, bo to już nie żarty. I zaraz wody było jeszcze więcej. Pracownicy ośrodka sypali worki z piaskiem i układali przed domkami. Aż nagle w tej bieganinie usłyszeli straszne trzaśnięcie, popatrzyli na tamę i zobaczyli, że Witka ją przerwała. Rzeką płynęły drzewa, powyrywane krzaki.
- To było najfajniejsze jezioro w okolicy - opowiada Andrzej Litwin, mąż kierowniczki ośrodka. Dobrze zbudowany - nic dziwnego, trenuje wyciskanie sztangi leżąc. Pochodzi z Niedowa. Jego dziadkowie, jak przyjechali zza Buga, to zamieszkali w drugim od prawej domku - pokaże nam potem na przedwojennej fotografii, znalezionej gdzieś w internecie na niemieckiej stronie. Czyli mieszkali w miejscu, gdzie teraz jest plaża ośrodka. Jak była budowana elektrownia na początku lat 60., a potem zbiornik na Witce, chętnie dali się wysiedlić, bo domek był lichy. Dostali lepszy po drugiej stronie rzeki.
Największa przyjemność Andrzeja w dzieciństwie to było wziąć od rodziców 10 zł (na wstęp i oranżadę) i pobiec z kolegami do ośrodka. A tam była doskonała wieża do skoków. - A raz się kąpałem, ale na dzikiej plaży, 5 marca - śmieje się.
Po meldunek do sołtysa Największym powodzeniem jezioro cieszyło się w latach 70. i 80., gdy nad Bałtyk wcale niełatwo było dojechać pociągiem, a o plażach Tunezji czy Egiptu nikt wtedy nie marzył. W wakacje zarówno ośrodek, jak i dzika plaża przeżywała istne oblężenie. - Co się wtedy działo, pamiętam doskonale, bo przyjeżdżałam tu na wakacje do mojego chłopaka, a teraz męża - opowiada Beata Buczek, sołtys Niedowa. Wówczas miejscowością, równie niewielką jak dziś - kilka domów - administracyjnie zarządzał teść pani Beaty, sołtys Franciszek Buczek.
- Przez 35 lat nieprzerwanie - podkreśla z dumą 79-latek. U sołtysa w tamtych czasach była specjalna książka do meldunku. Jak ktoś nie dopełnił obowiązku zapisania się do niej i pokazania dowodu, miał problem z milicjantem, który pojawiał się codziennie. - To była masa ludzi - mówi pani sołtys, która wpisywała gości w rubryki. Po zapisaniu się wieczorem przychodzili na podbieranie ziemniaków z pola i wyrywanie sztachet na ognisko. - Prawie gospodarkę rodzicom wykończyli - śmieje się Piotr, mąż pani sołtys (pracuje w elektrowni).
Wtedy też jezioro grało czasem Nysę Łużycką, za którą miał być już Zachód. W Zgorzelcu ludzie opowiadają do dziś historię, jak pewien cwany taksiarz miał zawieźć Rumunów do Niemiec. W nocy przyjechał nad zalew Witka i wysadził towarzystwo. Palcem pokazał, że zagranica jest na drugim brzegu. I biedni ludzie rzucili się ku lepszej przyszłości wpław.
Czy Niedów będzie mieć tamę i jezioro? Musi, bo elektrownia Turów w prąd zaopatruje cały Zgorzelec, Bolesławiec, Lubań, Gryfów, Lwówek Śląski.